top of page

Słodki smak sukcesu

  • Zdjęcie autora: Anna Kaminska
    Anna Kaminska
  • 12 cze
  • 4 minut(y) czytania

Pozwól, że opowiem Ci historię...


Nie taką, która zaczyna się od tytułów i dyplomów - choć i te mam. Magister finansów i bankowości. Licencjat z zarządzania kadrami. Pracowałam jako kierownik oddziału w SKOK-u. Prowadziłam biuro nieruchomości w Irlandii. Mogłabym zacząć od tego. Wiele osób tak robi.





Ale prawda jest taka, że to nie tam wszystko się zaczęło.


Jeśli naprawdę chcesz mnie poznać - zrozumieć, jak pracuję, skąd wzięła się moja intuicja i co stoi za sukcesem Apex Koncept - muszę Cię zabrać na kolonię. Miałam wtedy pięć lat i w kieszeni drobne kieszonkowe od mamy - tyle, ile miało wystarczyć na całe dwa tygodnie. Ale ja - jak to ja - już pierwszego dnia zainwestowałam wszystko w… lizaki. Wszystkie. Dosłownie cały zapas Chupa Chupsów z pobliskiego sklepiku.


Miałam wtedy absolutne przekonanie, że się opłaci. Że każdy dzieciak będzie chciał choć jednego. Sprzedałam je z podwójnym zyskiem. Nawet ten ostatni - już nadgryziony - zachwalając z całkowitym przekonaniem jako „najlepszy ze wszystkich”. Moja siostra była przerażona, chciała dzwonić do rodziców. A ja? Ja byłam zachwycona. Bo to był mój pierwszy biznes. Moje pierwsze ryzyko. Moje pierwsze „czuję, że to zadziała”. 


Ten dziecięcy moment odwagi, ta wiara, że ryzyko się opłaci, została ze mną do dziś.


W wieku piętnastu lat zostałam konsultantką Avon. Chodziłam z katalogiem po domu, zapukałam do drzwi siostry i powiedziałam z powagą: „Puk, puk - to ja, konsultantka Avon.” Miała mnie już serdecznie dosyć. Ale ja nie przestawałam. Kolejnymi moimi klientkami były ciocia Monika i koleżanki Basi, mojej siostry. Traktowałam ten katalog jak coś ważniejszego niż legitymacja szkolna. Wierzyłam w to, co pokazywałam - i chyba właśnie dlatego mi ufały.


Potem były jarmarki. Sprzedawaliśmy produkty spożywcze razem z rodziną i od razu poczułam, że coś we mnie się zapala. Żeby przyciągnąć klientów, potrafiłam stworzyć sztuczny tłum - prosiłam znajomych, żeby stali przy moim stoisku i udawali, że coś kupują. Gdy widzieli to inni, natychmiast dołączali. No cóż - człowiek lubi kolejki. A ja lubiłam, jak coś się dzieje. Zawsze z uśmiechem, zawsze z energią. Już wtedy wiedziałam, że sprzedaż to nie tylko transakcja - to emocja. 


Kolejnym krokiem była praca w banku. Niewielka placówka w Rabce-Zdroju, ale moje wyniki przyciągnęły uwagę samego prezesa SKOK-u, który dzwonił do mnie z pytaniem: „Jak Ty to robisz?” Suma wypłaconych kredytów była największa w regionie. Nie były to duże kwoty, bo taka była zdolność kredytowa mieszkańców, ale liczby mówiły same za siebie. Klienci mi ufali. I to się liczyło najbardziej. 


Po dziewięciu latach pracy w nieruchomościach w Irlandii wróciłam do Polski z ogromnym doświadczeniem - i z odwagą, by zacząć coś własnego. Moje pierwsze biuro? Sześć metrów kwadratowych pod schodami, przy wyjściu z centrum handlowego. Nie miałam kapitału. Miałam drukarkę, laptopa, małą dotację - i ciche przekonanie, że dam radę.


Pamiętam, jak spotkałam się z właścicielem centrum, żeby wynająć lokal. Zapytał, o które pomieszczenie chodzi, bo nie mieli nic wolnego. Odpowiedziałam spokojnie: „O to pod schodami.” Uśmiechnął się z niedowierzaniem, ale z szacunkiem. Nie bardzo wiedział nawet, jak wycenić taką przestrzeń. A ja siedziałam naprzeciwko niego, pewna, że właśnie tam wszystko się zacznie.





I tak się zaczęło. Bez luksusów. Bez pewności. Ale z intuicją i odwagą.


Nie jestem tylko dyplomem. Nie jestem tylko stanowiskiem.

Jestem też tą dziewczynką z kolonii, która uwierzyła, że lizak może być początkiem czegoś większego. 


Bo właśnie wtedy odkryłam coś, co prowadzi mnie do dziś - że mam instynkt. Że wiem, kiedy coś jest dobrą inwestycją. Wiedziałam, że te lizaki to był strzał w dziesiątkę. I miałam rację. Dziś ten sam instynkt pomaga mi doradzać klientom: co warto kupić, gdzie jest potencjał, a kiedy lepiej poczekać. Nie jestem po to, by sprzedać. Jestem po to, by być uczciwą. I właśnie dlatego moi klienci mi ufają. Polecają mnie dalej. A to zaufanie buduje naszą markę. 


Bo sukces biura nieruchomości to nie liczba ogłoszeń na stronie, tylko liczba skutecznych sprzedaży.

To nie sztuka przyjąć ofertę - sztuką jest ją zamknąć. I właśnie w tym jestem najlepsza. Mam to we krwi. 

Nie zbieram nieruchomości „do portfolio”, nie tworzę katalogu, który tylko wygląda dobrze. Ja sprzedaję.

Skutecznie, uczciwie, z wyczuciem i zaangażowaniem.

Dla klientów to ogromna różnica - bo wiedzą, że jeśli powierzają mi swój dom, działkę czy mieszkanie, to naprawdę zrobię wszystko, żeby zostało sprzedane. A nie tylko wystawione. 


Bo Apex Koncept to nie tylko biuro nieruchomości.

To miejsce, gdzie dobre decyzje zaczynają się od zaufania -

a sześć metrów pod schodami może zamienić się w coś naprawdę wielkiego. 


Dziś obserwuję, jak wielu dorosłych paraliżuje strach przed podjęciem decyzji - szczególnie przy zakupie nieruchomości.

Czekają na „idealną” okazję. Na 100% pewności.

Ale ja wiem, że takie momenty nie istnieją.


Jeśli 90% sygnałów mówi: „To dobra decyzja” - to często właśnie wtedy warto zrobić ten krok. 

Czasem trzeba zaryzykować.


I właśnie wtedy wchodzę ja -

delikatnie „popycham”, tłumaczę, że niepewność to część procesu.

Bo największe zmiany zaczynają się wtedy, kiedy mamy odwagę działać - nawet jeśli nie mamy wszystkich odpowiedzi. 


Bo prawda jest taka, że nie wszystko się zawsze opłaca. Ale czasem warto zaryzykować.

Tak jak wtedy. Z tymi lizakami. 


Jeżeli chcesz kupić, sprzedać albo zainwestować w Chupa Chupsy - 

to wiesz, gdzie mnie szukać! 

 
 
 

Komentáře


bottom of page